Wiele Zabójstw Toa Tuyet jest opowiadaniem napisanym w 2007 roku specjalnie dla BZPower przez Grega Farshteya.
Lhikan, Toa Ognia, stał w mroku i milczał. Wokół niego znajdowali się Matoranie, szepcząc do siebie przerażeni. Mógł wyobrazić sobie szok i grozę, które czuli. On sam je czuł.
- Jak to się mogło stać? Ta-Metru ma tak wielu strażników - wymamrotał Lhikan.
- Nieznane są nam drogi Mata Nui - powiedział Turaga Dume. - Już poprosiłem Jallera, by rozpoczął śledztwo.
Lhikan przyklęknął przy zmasakrowanym ciele Ta-Matoranina. Leżał dokładnie w tym samym miejscu, w którym przebywał, gdy kadź ze stopioną Protodermis przechyliła się i jej zawartość wylała się na niego. Okropna śmierć.
- Zabierz stąd wszystkich mieszkańców - powiedział Lhikan do Turagi. - To miejsce nie jest bezpieczne. Jak tylko wróci Nidhiki...
- Już wróciłem. - Toa Powietrza wylądował przy swoim przyjacielu. - Sprawdziłem kadź, linę i złącza, tak jak kazałeś. To niesamowite, jak z góry wszyscy wydają się tacy... mali.
- Co odkryłeś? - zapytał niecierpliwie Lhikan.
- Ktoś majstrował przy złączach - odpowiedział Toa Powietrza. - Ktokolwiek to był, nie starał się nawet upozorować wypadku. To było morderstwo.
Słysząc to słowo, podeszły do nich jedne z Vahki - Nuurakhi. Zadaniem tych mechanoidów było utrzymywać porządek w mieście, z czego wywiązywały się skutecznie i brutalnie. Nidhiki spojrzał na roboty i zwrócił się do jednego z nich:
- Wynocha - warknął - To była żywa istota. Nigdy tego nie zrozumiesz.
Lhikan ostrożnie odwrócił ciało na drugą stronę. Jego wzrok od razu przyciągnęła mała kamienna tabliczka, która znajdowała się pod zwłokami. Wypisano na niej dwa słowa w języku Matoran: "Toa Tuyet".
- Nie mam bladego pojęcia - powiedziała Tuyet, Toa Wody. - Prawie nie znam żadnych Ta-Matoran.
- To zrozumiałe - odrzekł Nidhiki. - Nie jest to najbardziej interesujący typ Matoran.
- Pomyśl - powiedział Lhikan. - Jesteś pewna, że nigdy go nie spotkałaś? Mógł nieść dla ciebie jakąś wiadomość?
Tuyet pokręciła głową.
- Przykro mi. Przez ostatnie dni nie opuszczałam w ogóle Ga-Metru, a co dopiero miałabym przebywać na drugim końcu miasta. Pomagałam Nokamie przy pewnych ulepszeniach Laboratoriów.
- Dobrze - powiedział Lhikan. - Inni Toa wyruszyli na misje, więc tylko nasza trójka broni teraz miasta. Uważaj na siebie i miej oczy szeroko otwarte. Matoranin został zamordowany i nie możemy pozwolić, by to się powtórzyło.
Następnie Lhikan i Nidhiki wyruszyli na Stację Szybów. Toa Ognia oczywiście nie miał ochoty rozmawiać, lecz jego towarzyszowi nigdy to nie przeszkadzało.
- Morderczy Matoranin - powiedział Toa Powietrza. - To powinno trochę ożywić miasto.
- Nie ma w tym nic zabawnego, Nidhiki.
- Oczywiście, że jest, nieustraszony przywódco - odparł Toa Powietrza. - Na przykład, genialny Toa Ognia niezauważający oczywistego - to całkiem zabawne.
- O czym ty mówisz?
- Dobra, powiedzmy, że to jakaś wiadomość dla Tuyet. Co jeśli tabliczka to tylko część wiadomości?
- Część? A gdzie reszta?
- Reszta wiadomości leży oblana stopioną Protodermis w Ta-Metru. I jest bardzo, bardzo martwa.
Kongu był spóźniony do pracy. Powinien być na swojej stacji już pół godziny temu, by zmienić obsługującego przepływ Szybu z nocnej zmiany. Przez swój pośpiech nie spostrzegł, że coś leży na ziemi, dopóki się o to nie przewrócił.
Wstał, narzekając i otrzepując się z brudu. Kto tak po prostu zostawia coś na ulicy, gdzie może stworzyć zagrożenie dla pozostałych?
Kongu pomyślał, że należałoby zgłosić to Vahki.
Nagle zamarł. Wytrzeszczył oczy pod maską, przerażony. Pierwsze promienie świtu oświetliły ulicę i Kongu zobaczył martwego Le-Matoranina z rozbitą od upadku maską. Ściskał on kurczowo kamienną tabliczkę, na której wyryto tylko dwa słowa.
"Toa Tuyet".
Pobieżne oględziny dwóch Toa wykazały, że kable, na których pracował Le-Matoranin, zostały przecięte. Jeśli informacja o jednym morderstwie zaniepokoiła mieszkańców Metru Nui, to na wieść o drugim Matoranie wpadli w panikę. Vahki non-stop musiały pilnować mieszkańców miasta, by zajmowali się swoją pracą, zamiast ukrywać się w domach.
Zostawiając swojego towarzysza, by poszukiwał pozostałych poszlak, Lhikan wyruszył do Ga-Metru. Tuyet nie było w Wielkiej Świątyni ani w szkole Nokamy i nikt jej nie widział przez cały dzień. Kamienie Świetlne w jej mieszkaniu były zgaszone, lecz Lhikan nigdy nie bał się ciemności. Otwierając drzwi, przywołał płomień do oświetlenia pomieszczenia.
Światło przestraszyło Tuyet. Wyglądała przez okno na tylnej ścianie, głęboko pogrążona w myślach. Gdy zobaczyła Lhikana, uspokoiła się, ale nie za bardzo.
- Powinnam się była ciebie spodziewać - powiedziała.
- Doszło do kolejnego zabójstwa - przytaknął Toa. - Tuyet, wiem, że nie lubisz Nidhikiego, więc przyszedłem sam. Ty i ja byliśmy przyjaciółmi przez tysiące lat. Podróżowaliśmy razem, walczyliśmy razem, a raz o mało co nie zginęliśmy razem. Jeśli wiesz, co się dzieje, musisz mi powiedzieć.
Tuyet wbiła wzrok w podłogę. Minęła długa chwila, zanim przemówiła:
- Jeśli ci powiem... znajdziesz się w niebezpieczeństwie. Najlepiej będzie, jeśli po prostu odejdę z Metru Nui. Kiedy to zrobię, to wszystko się skończy.
Lhikan wziął ją za rękę.
- Bardzo dawno temu stacjonowałem w fortecy Toa, którą zaatakowały Frostelusy. Dowódca naszej drużyny kazał mi opuścić posterunek, bym przeżył i poinformował innych co tam zaszło. Byłem młody, dopiero zostałem Toa, więc się zgodziłem. Ja przeżyłem - oni nie. Wtedy poprzysiągłem sobie, że już nigdy nie będę przed niczym uciekał. Jesteśmy Toa, Tuyet - a Toa nie uciekają.
Tuyet spojrzała Lhikanowi prosto w oczy. Maska Nietykalności nie pozwalała dostrzec wyrazu jej twarzy. W końcu odezwała się:
- Słyszałeś kiedykolwiek o Kamieniu Nui? Nie? Myślałam, że znasz chociaż legendę. Gdyby to tylko była legenda, a nie prawda...
- Co to jest?
- Wszyscy znamy Kamienie Toa - praktycznie każdy kamień może się nim stać. Toa bierze kamień w rękę i umieszcza wewnątrz cząstkę swojej mocy. Potem może zapoczątkować przemianę Matoranina w Toa. Ale Kamień Toa może tylko przyjmować moc, jest pasywny. Kamień Nui to coś więcej.
Tuyet utworzyła wokół domu mgłę, by nikt nie mógł zajrzeć do środka przez okno.
- Kamień Toa jest pasywny, podczas gdy Kamień Nui jest aktywny. Nie czeka, byś dał mu swoją moc - on sam ją zabiera. Aktywowany, będzie stopniowo odbierał moc każdemu Toa w promieniu 3000 kio, powoli. Nie zauważysz tego, dopóki nie będzie zapóźno. Potem ta energia może zostać zaabsorbowana przez żywą istotę. Możesz wyobrazić sobie jedną osobę posiadającą moc dziesiątek, lub nawet setek Toa?
- I coś takiego istnieje? - spytał Lhikan, od razu zdając sobie sprawę z ogromnego niebezpieczeństwa.
- Tak, lecz jego twórcy zrozumieli ryzyko, jakie ze sobą niósł - przytaknęła Tuyet. - Stworzyli tylko jeden i natychmiast chcieli go zniszczyć. Niestety, zanim im się to udało, ktoś go ukradł. Nie wiadomo kto. Przez tysiąclecia był przekazywany z rąk do rąk. Nikt nie zdawał sobie sprawy, co Kamień może zrobić, jednak wszyscy wiedzieli, że jest potężny i cenny. Ostatnią znaną jego lokalizacją jest moja ojczysta wyspa... tak przynajmniej mówią.
- Co to ma wspólnego z martwymi Matoranami i tabliczkami z twoim imieniem? - spytał Toa Ognia.
- Wkrótce po tym, jak opuściłam wyspę, by pomóc wam pokonać Smoka Kanohi, najechali ją Mroczni Łowcy. Poszukiwali Kamienia Nui. Gdy go nie znaleźli, uznali, że dla bezpieczeństwa wzięłam go ze sobą.
- A zrobiłaś to?
- Nie! - odpowiedziała Tuyet - Gdybym tylko miała tę przeklętą rzecz w ręku, zmiażdżyłabym ją i obróciła w pył!
- Ale Mroczni Łowcy sądzą, że masz Kamień.
- Przysłali mi wiadomość. Zagrozili Turadze i Matoranom z mojej wyspy. Dali mi tydzień na oddanie Kamienia i obiecali pomóc odliczać dni. Te morderstwa... to całe okropieństwo... To właśnie odliczanie, Lhikan.
Nidhiki uniknął mogącego skruszyć skałę ciosu Mrocznego Łowcy zwanego Devastatorem. Nie był jednak dość szybki, by uniknąć kolejnego, który posłał go na położoną sześć metrów dalej stertę ekwipunku.
Nidhiki ucieszył się, usłyszawszy od Lhikana, że Łowcy zinfiltrowali Metru Nui. Świadomość, że niektórzy Matoranie nie zwariowali i nie zaczęli uśmiercać swoich pobratymców, była pocieszająca. Nawet mimo tego, że aktualne wyjaśnienie nie było niczym oryginalnym. Na szczęście, mógł się trochę rozruszać... Devastator był dużym gościem, a raczej dużą kupą mechanicznych mięśni. Co gorsza, miał ten swój nawyk zmieniania się w piasek i znikania w różnych szczelinach. A także miotania kawałkami maszynerii siłą umysłu. Lhikan zaoferował, że zajmie się dwoma pozostałymi Łowcami i wyglądało na to, że to Toa Ognia miał łatwą robotę.
- Jakby to było coś nowego... - pomyślał Nidhiki, podnosząc się.
- Lubię cię - powiedział Toa, posyłając w przeciwnika mini-cyklon. - Nie mówisz. Tak wielu z was, Łowców, ciągle nawija podczas walki. Pewnie odzywasz się tylko, kiedy ci pozwalają, racja?
Devastator warknął i użył swej mocy mentalnej, by zrzucić całą ścianę na Toa. Wojownikowi udało się ledwo uskoczyć, po czym chwycił belkę i cisnął nią w Łowcę. Devastator złapał ją w powietrzu i złamał na pół.
- Nie wiem, czym cię karmią, ale chętnie sam bym tego spróbował - mruknął Nidhiki.
Ataki Mrocznego Łowcy przybrały na sile. Nidhiki robił uniki i próbował się odgryzać, jak tylko mógł. Cały czas też gadał:
- Twój pomysł był świetny, odliczać dni zabitymi Matoranami. A może ktoś inny na to wpadł? Intensywne myślenie raczej nie jest twoją specjalnością.
Nidhiki oczekiwał, że Devastator się zdenerwuje, nie spodziewał się jednak wyrazu zaskoczenia na twarzy Łowcy. Trwał on najwyżej dwie sekundy, po czym ustąpił miejsca wściekłości.
- Co to miało niby znaczyć? - pomyślał Toa.
Devastator rzucił kilka kolejnych kawałków metalu - nic, czego Nidhiki nie mógłby łatwo ominąć, ale Toa udał, że pociski go trafiły. Kiedy Łowca ruszył, by go wykończyć, Nidhiki uderzył w niego cyklonem. Wojownik obrócił się w piasek, unikając ataku i zmierzał dalej szczeliną w podłożu. Jednak Nidhiki był na to przygotowany. Wywołał drugi cyklon w pobliskim zbiorniku Protodermis, tworząc trąbę wodną i zaatakował Devastatora, zmieniając piasek w błoto. Łowca próbował dalej walczyć, ale Nidhiki nie odpuszczał. Kilka dobrze wymierzonych ataków i starcie się zakończyło.
Wtedy pojawił się Lhikan. Pokonał przedtem Mrocznego Łowcę zwanego Gladiatorem i innego, z mocą kameleona. Opowiedział, że drugi pojawił się jako jednooki, żółty Rahi, ale Toa nie rozpoznał stworzenia.
- To już wszyscy - powiedział Lhikan. - Udało się, to koniec.
- Jesteś pewny?
- Gladiator i ja... ucięliśmy sobie pogawędkę - odparł Toa Ognia. - Jestem pewien.
- Idziemy do Tuyet powiedzieć jej, że może już wyjść z ukrycia?
Lhikan spojrzał na towarzysza. W jego głosie było coś, jakby Toa Powietrza był zatroskany.
- Tak - powiedział Lhikan. - Muszę gdzieś umieścić tych Łowców, zanim zdecydujemy, co z nimi zrobić. Dume, na dodatek, zlecił mi kila zadań. Potem udam udam się do Ga-Metru.
- Więc może tam się spotkamy - powiedział Nidhiki. - Tak... może.
Wykonanie zadań zajęło Lhikanowi więcej, niż się spodziewał. Zapadł zmierzch, kiedy Toa dotarł do Ga-Metru. Nidhiki był tu przed nim, stał wraz z Tuyet w tłumie Matoran. Ga-Matoranka leżała nieruchomo na ziemi. Po kałuży, która ją otaczała, Lhikan domyślił się, że Matorankę wyłowiono z kanału. W jej dłoni tkwiła znajoma tabliczka z imieniem Tuyet.
- Co się stało? - spytał Lhikan, właściwie już znając odpowiedź.
- To było straszne - powiedziała Tuyet. - Usłyszałam krzyk i plusk... wybiegłam na zewnątrz... ale ona już nie żyła. Utopiona, wraz z tym... tym przeklętym przypomnieniem w ręce.
- Tak jak reszta - powiedział Nidhiki. Spojrzenia jego i Lhikana spotkały się na długą chwilę. - Powiedz mu, kiedy to się stało, Tuyet.
- Kilka minut temu - powiedziała Toa Wody.
- Ale to-- - zaczął Lhikan.
- Okropne, dokładnie tak - przerwał mu Nidhiki. - Ale nie martw się, Tuyet, Lhikan i ja dorwiemy tych, którzy za tym stoją. Możesz być pewna.
Minęła jakaś godzina. Metru Nui okryły ciemności, tak jak serca mieszkańców miasta. A zwłaszcza Lhikana.
Znalazł Tuyet w jej mieszkaniu. Spojrzała na niego z nadzieją.
- Znaleźliście ich? Powstrzymaliście ich?
- Tak - przytaknął Lhikan. - Nie masz... się czego obawiać. Nidhiki i ja złapaliśmy wszystkich trzech Mrocznych Łowców.
- To cudownie! - powiedziała Tuyet z uśmiechem. - A więc odliczanie zakończone... mogę znowu żyć normalnie. Nie muszę już siedzieć w tym ciemnym pokoju - możemy znów dzielić przygody, jak wcześniej.
Lhikan wyminął ją. Zanim zareagowała, wybił dziurę w tylnej ścianie i sięgnął do środka, chwytając czerwony, świecący kamień.
- Tym też będziemy się dzielić? To jest Kamień Nui, prawda? Ten, którego ponoć nie masz?
- Skąd...
- Kamień jest wypełniony energią. Energia generuje ciepło - wyjaśnił Lhikan. - Kiedy wiedziałem, by go szukać, było już łatwo. Znam się na cieple.
Tuyet nie wyglądała na zdenerwowaną lub wytrąconą z równowagi. Była bardziej opanowana, niż jakikolwiek Toa Lodu, którego spotkał Lhikan.
- Co masz na myśli przez "wiedziałem, by go szukać"? Nie mam pojęcia skąd to się tu wzięło!
- Nie wiedziałaś o wielu rzeczach - powiedział Lhikan. - Na przykład, Nidhiki i ja złapaliśmy tych trzech Łowców szukających cię. Schwytaliśmy ich dziś rano. Więc nie mogli wieczorem zabić Ga-Matoranki i zostawić tabliczki. Nidhiki powiedział mi, że Devastator wyglądał na zaskoczonego, gdy powiedział mu o odliczaniu - więc zaczęliśmy się zastanawiać, czy może dlatego, że naprawdę nie miał pojęcia, o co chodzi. Łowcy cię szukali, to prawda, ale to nie oni zabili Matoran.
Lhikan stworzył pierścień ognia wokół Toa Wody.
- Ty to zrobiłaś, Tuyet.
- To śmieszne! - odparła Tuyet, wywołując burzę i gasząc płomienie. - Oszalałeś, że oskarżasz mnie o coś takiego?
- Mroczni Łowcy mieli rację. Kamień Nui wylądował w końcu na twojej wyspie, a ty zabrałaś go ze sobą i przybyłaś tu. Chcieli zdobyć Kamień, a ty wiedziałaś, że nie spoczną, dopóki ktoś ich nie powstrzyma. Więc zaczęłaś to odliczanie i wysłałaś mnie i Nidhikiego na poszukiwania. Kiedy nic ci nie powiedzieliśmy, uznałaś, że Łowcy nadal są wolni i kontynuowałaś odliczanie.
Gwałtowny strumień wody wytrysnął znikąd i posłał go przez pokój. Uderzenie sprawiło, że wypuścił kamień, ale wylądował on wewnątrz bańki wodnej, która grzecznie wróciła do Tuyet.
- Myślałam, że to Nidhiki będzie problemem, a nie ty - powiedziała cierpko. - Masz takie zaufanie, taką wiarę w czystość Toa. Nie sądzę, że Nidhiki ufa choćby samemu sobie. Lepiej miej na niego oko, Lhikan, pewnie zejdzie na złą drogę.
- Tak jak ty? - spytał Toa Ognia.
Tuyet roześmiała się.
- Jak ja? Z energią Kamienia, stanę się najpotężniejszą Toa, jaka kiedykolwiek żyła. Pomyśl o tym - nigdy więcej ataków Rahi, nigdy więcej Mrocznych Łowców, może dla zabawy zniszczę nawet Bractwo Makuta. Zrobię to, co usiłowała zrobić Liga Sześciu Królestw, gdy jeszcze istniała. Zaprowadzę prawo i porządek, którym będzie się musiała podporządkować każda żywa istota.
- Twoje prawo i twój porządek - powiedział Lhikan. - Prawo wzniesione na ciałach martwych Matoran, porządek oparty na kłamstwach. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
- To właśnie twój problem, Lhikan - odparła Tuyet z szyderczym uśmiechem. - Zawsze trzymasz się reguł. Zawsze martwisz się o innych. Nie pomyślałeś nigdy, że moglibyśmy dokonać więcej, gdybyśmy przestali się martwić, że niewinni mogą ucierpieć?
- W dniu, w którym przestaniemy się o to martwić, staniemy się częścią problemu - powiedział Toa Ognia.
- Nie, nigdy więcej żadnych problemów - odpowiedziała Tuyet, przenosząc wzrok na spoczywający w jej dłoni kamień. - Jestem o krok od stania się ostatecznym rozwiązaniem wszystkich problemów.
Zacisnęła rękę na kamieniu. Rozległy się trzaski, a Toa Wody otoczyła chmura szkarłatnej energii. Lhikan cisnął w nią kulą ognia, którą bez patrzenia odbiła. Jej moc już teraz gwałtownie rosła z każdym momentem. W ciągu kilku sekund mogłaby go zniszczyć, niczym huragan gaszący mały płomyczek.
- Nie rób tego! - krzyknął. - Pamiętaj, o co walczyliśmy! Pamiętaj, kim jesteś!
- Nie obchodzi mnie to, kim jestem! - wrzasnęła Tuyet. - Obchodzi mnie tylko to, kim się stanę!
Następny ułamek sekundy był zamazany. Rozległ się dźwięk, jakby góra pękała na dwoje, a drzwi przeleciały przez pokój, uderzając w Tuyet. W otwartym wejściu stał Nidhiki, wokół niego wirowało tornado.
- Cześć skarbie, wróciłem!
Lhikan wstał i ruszył ku Tuyet, chcąc odebrać jej kamień. Odrzuciła go i zaatakowała Nidhikiego falą wody, wyrzucając z komnaty. Chwilę potem jej moc eksplodowała, niszcząc całe mieszkanie.
Na oczach przerażonego Lhikana, Tuyet wznosiła się na kolumnie wody. Wyżej i wyżej, aż wydawało się, że może dosięgnąć gwiazd. Roześmiała się, straszliwym, podobny do grzmotu śmiechem, rozbijając wszystkie nadzieje Lhikana, niczym delikatne kryształy.
- Wiem, że zawsze patrzyła na nas z góry, ale to już niedorzeczne - powiedział Nidhiki. - Zamierzasz ostudzić jej zapał?
Lhikan nie odpowiedział. Zamiast tego, użył swojej mocy do wyssania całego ciepła z kolumny, na której stała Tuyet. Efekt był natychmiastowy - woda zmieniła się w lód. Zanim Toa Wody mogła zareagować, Nidhiki podniósł kij z solidnej metalicznej Protodermis i uderzył z zamachu, rozbijając kolumnę na lodowe kawałki.
Zaskoczona i wytrącona z równowagi, Tuyet wypuściła kamień. Bez kontaktu z nim, jej nowa moc zniknęła, a szok związany ze stratą takiej potęgi jeszcze bardziej ją oszołomił. Spadała, kamień również. Lhikan obserwował to, zastanawiając się który cel - jeśli w ogóle - powinien łapać. Wybrał Toa.
Nidhiki to nie przeszkadzało. Ustawił się pod Kamieniem Nui, gotów przechwycić spadający obiekt. Kątem oka zauważył, że Lhikan złapał Tuyet. Kamień Nui był bliżej, coraz bliżej... i wówczas podmuch ognia ponownie wyrzucił go w powietrze.
- Nie! - wrzasnął Nidhiki, próbując go złapać. Powierzchnia Kamienia była jednak stopiona i nie mógł go utrzymać dłużej niż sekundę.
Kamień uderzył w ziemię, rozbijając się na miliardy cząsteczek, które rozbłysły na czerwono i następnie wyblakły.
- Ty...! - wściekł się Nidhiki. - Ty głupi, kretyński... co jest z tobą nie tak?!
Lhikan otoczył Tuyet płomienistym łańcuchem. Choć jej nie dotykał, nie mogła się ruszyć, żeby nie doznać poparzenia. Kontakt z rozgrzanym do białości łańcuchem natychmiast sprawiłby, że każda kropla wody zmieniłaby się w parę. Po zniszczeniu kamienia, zniknęło również otaczające Tuyet czerwone światło.
- Wybacz, Nidhiki. Mój błąd - powiedział Lhikan. - Wydaje mi się, że ostatnio dużo ich popełniam.
Tuyet miała przebywać w lochach Koloseum, dopóki Lhikan i Dume nie zdecydują, jak ją ukarać. Pomimo straży, zniknęła w nocy i nikt nigdy więcej jej nie widział. Raporty mówiące, że jakaś wielka istota nagle pojawiła się w celi i teleportowała się wraz z uwięzioną zostały uznane - w najlepszym razie - za przywidzenie.
Lhikan nigdy nie potrafił odpowiedzieć na pytanie co się stało z Tuyet, choć tajemnica nawiedzała go przez całe życie. Lecz więźniowie Otchłani tamtej nocy przywitali nowego towarzysza, Toa, która popełniła niewybaczalną zbrodnię - mordowanie tych, których miała chronić.
Tuyet była wśród więźniów, którzy stracili życie, gdy Wielki Kataklizm zniszczył Otchłań. Niektórzy uciekinierzy twierdzili, że stała po stronie Hydraxona, próbując powstrzymać więźniów przed ucieczką, inni zaś mówili, że próbowała uciec na własną rękę i nie miała szczęścia.
Jak wiele rzeczy w życiu, pełna prawda nigdy wyszła na jaw... a ci, którzy wciąż pamiętają, wierzą w cokolwiek, co pozwoli im spać spokojnie.
Postacie[]
- Lhikan
- Nidhiki
- Tuyet
- Devastator
- Gladiator (wspomniany)
- Dume
- Kongu
- Vahki Nuurakhi
- Hydraxon (wspomniany)
- Triglax (niewspomniany imieniem)
- Botar (niewspomniany imieniem)
Zobacz też[]